Co będzie następne?

Załatwiłam sprawy papierkowe szybciej niż myślałam. W efekcie mam godzinkę wolnego. Poranną, czyli tak jak lubię najbardziej.
Poranki to moja ulubiona pora dnia. Wtedy najlepiej mi się myśli.
Wpadłam więc do uroczej kawiarenki na dyniowe latte w różowej szklance z Ikea, którą kiedyś kupię, gdy już będę miała własną kuchnię. Wpadłam posiedzieć, posłuchać dobrej muzyki i pobyć sama ze sobą. Lubię to.

Pojutrze może stać się rzeczywistością piekło wielu kobiet.
I siedzę z tą pyszną kawą i zastanawiam się - co będzie następne.
 
 

 

W Polsce, na tę chwilę, aborcja legalna jest w trzech przypadkach - kiedyś nawet napisałam o tym tekst. W skrócie - przerwać ciążę można, gdy zagraża ona życiu matki, gdy pochodzi z gwałtu, albo w razie dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu. 

W Europie jesteśmy państwem o najbardziej restrykcyjnym prawie aborcyjnym. Prawie, które przez inne państwa niejednokrotnie postrzegane jest jako naruszające prawa człowieka.

Grupa posłów PiS złożyła skargę do Trybunału Konstytucyjnego, by ten ocenił, czy ostatnie z trzech przesłanek - tzw. przesłanka embriopatologiczna jest zgodna z Konstytucją czy też nie. 

W rzeczywistości w Polsce przeważająca większość aborcji (ok. 1000 rocznie) wykonywana jest właśnie z tego powodu. De facto więc uznanie tego zapisu za niezgodny z konstytucją oznaczać będzie niemal całkowitą delegalizację aborcji. 

W normalnym państwie nie bałabym się o treść wyroku Trybunału. W obecnej Polsce - boję się.
I nie boję się o siebie. Bo wiem, że mam to szczęście, że należę do grupy uprzywilejowanej - gdybym znalazła się w podbramkowej sytuacji, nie byłaby to sytuacja bez wyjścia. Gdybym podjęła taką decyzję, to znalazłabym pieniądze, by dokonać aborcji za granicą. Mówię w trybie przypuszczającym, bo uważam, że póki nie znajdziesz się w takiej sytuacji, nie wiesz, jaka będzie twoja decyzja. Czy jednak naprawdę potrzebne jest całe zamieszanie, logistyczne wyzwanie, walka z czasem i dodatkowe nerwy w już i tak stresującej sytuacji? 

I jasne, że można opowiadać chwytające za serce historie Glorii Marii - rezolutnej i dziewczynce urodzonej w 2005 roku, która miała być dotknięta nieuleczalnymi wadami i przeżyć kilka dni, czy św. Joanny Beretta Molla, która postanowiła wydać na świat trzecie dziecko, mimo że ciąża zagrażała jej życiu i finalnie je zabrała. 

 Ale nie każdy jest bohaterem. Sama byłam na etapie, w którym ślepo powtarzałam historie o cudach. I tak, cuda się zdarzają. Ale gdyby były codziennością, to nie byłyby cudami. Więc może nie ma co liczyć na cud? I nie, naprawdę nie każdy radzi sobie z sytuacją. 
 
 

 


Mam wrażenie, że rządzący zapominają, że prawo to nie jest obowiązek i nikt nikogo nie będzie do aborcji zmuszał. Bo podstawowa różnica środowisk lewicowych polega na tym, ze dąża do tego, by pozwolić każdemu żyć po swojemu, ale jednocześnie nie zmuszają osób innych poglądach, by żyły zgodnie z ich wartościami i przekonaniami. Nie zakazują chodzić do kościoła czy nie każą zmieniać orientacji ani usuwać ciąży. 

A rządzący, pod płaszczykiem walki o wyższe wartości, zapominają, że nie każdy je wyznaje. Nie każdy chce żyć w taki sam sposób. I akurat to prawo ma konstytucyjnie zagwarantowanie. Ale, odchodząc całkowicie od sporów ideologicznych - bo tak jak nikt mnie nie przekona do słuszności zakazu aborcji, tak mam świadomość, że nie przekonam prolajfera do zasadności prawa wyboru - gdzieś w tym wszystkim umyka to co najważniejsze. Walczą o prawo nienarodzonych do życia. Ale zapominają o potrzebach niepełnosprawnych i śmiertelnie chorych na rzadkie choroby z chwilą przyjścia na świat. Bo o płód trzeba walczyć, a o człowieku można zapomnieć? Jak można chcieć zmusić kobiety do rodzenia śmiertelnie chorych dzieci, jednocześnie zostawiając je bez żadnego wsparcia? 
Paradoks sytuacji polega na tym, że ci, którzy walczą o prawo do aborcji, nie zapominają też o tych, którzy nie korzystają z tego prawa. Nie zapominają o żyjących, którzy potrzebują pomocy i wsparcia państwa. 

W końcu - to nie jest tylko piekło kobiet, za które to państwo chce podjąć decyzję. To także piekło ich rodzin. Małżeństw, które niejednokrotnie nie wytrzymują takiej próby. Rodzeństwa, które musi stać się dorosłe dużo szybciej niż powinno, bo realnie wychowuje się bez rodziców. To dramat całego otoczenia.

Krąży teraz po sieci akcja #powiedzkomuś - właśnie o realnym ryzyku, że za dwa dni piekło kobiet w Polsce stanie się faktem. Nie wiem, czy to, że komuś o tym powiem - a mówię Wam wszystkim coś zmieni. Pewnie nie wpłynie na rozstrzygnięcie Trybunału. Ale trzeba wiedzieć i być świadomym tego, co się dzieje. Bo pod całym medialnym zamieszaniem wokół covida i walki o zamknięte siłownie (nie mówię, że to nie są istotne tematy), gubi się to, co tak naprawdę jest ważne i zostanie z nami na dużo dłużej. 


Bo jak powiedziała francuska filozofka Simone de Beauvoir - "Nie zapomnijcie, że wystarczy kryzys polityczny, gospodarczy czy religijny, aby prawa kobiet na nowo były kwestionowane. Prawa kobiet nigdy nie będą rzeczą oczywistą. Musicie być czujne przez całe życie". 


Dlatego siedzę przy tej kawie i zastanawiam się, co będzie następne. O co kolejnym razem będziemy protestować? O co jeszcze trzeba będzie w tym kraju walczyć? O prawo do antykoncepcji, o możliwość noszenia krótkich spódniczek czy o prawo do edukacji?  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój dobre słowo, motywująca krytyka są dla mnie motorem do działania! Zostaw ślad po swojej obecności. :)

Copyright © 2014 Nikola Tkacz - blog lifestylowy , Blogger