Czy żałuję że poszłam na prawo?

Regularnie w pociągach trafiam na studentów szkół aktorskich. Zawsze z zaciekawieniem przysłuchuję się ich rozmowom. To nawet nie jest podsłuchiwanie, bo oni zawsze tak ekspresyjnie i głośno (jak na aktorów przystało), że nie da się nie słuchać. I myślę sobie wtedy, że mało brakowało (no może nie aż tak mało) i właśnie tak wyglądałoby moje życie. Gdybym za pierwszym razem dostała się do szkoły aktorskiej to w sumie miałabym już dziś dyplom aktora. I za każdym razem przysłuchuję się tym ich rozmowom z uśmiechem. Czasami z odrobiną żalu i tęsknoty. Tęsknoty za sceną przede wszystkim. Ale potem za każdym razem dochodzę do tego samego wniosku. Że w sumie jestem wdzięczna losowi, że dziś w pociągach czytam kodeksy (tak na serio akurat miałam biografię Rossmanna, ale kodeksy bardziej pasują do tekstu).





Konsekwentnie przez całe studia, nie lubiłam prawa. Nie byłam zadowolona, że poszłam na te studia. Trochę z przypadku, bo nigdy o prawie nie marzyłam. Po prostu nie miałam żadnego pomysłu, co bym chciała robić poza aktorstwem i padło na prawo. Normalne, każdy przecież, jak nie wie, co chce studiować, to idzie na prawo. Pamiętam, że gdy na pierwszym roku wykładowcy pytali się, czemu poszliśmy na prawo i każdy opowiadał o marzeniach rodem z prawniczych seriali, a ja mówiłam, że nie dostałam się do szkoły aktorskiej i nie miałam lepszego pomysłu, to wszyscy patrzyli się na mnie dziwnie.

Myślałam sobie długo, że nie lubię prawa, że prawo iest nudne i w ogóle nie ma w tym nic fajnego. Przez całe studia wysłałam wiele łez. Oferty innych kierunków sprawdzałam przynajmniej raz na semestr- podczas sesji. Kiedyś, gdy sobie narzekałam na naukę postępowania cywilnego na instagramie, jedna ze znajomych z roku zapytała się mnie, czemu nie zrezygnuję, skoro tak mi się nie podoba. I w sumie nie wiem, czemu nie zrezygnowałam. Zawsze było coś. A to konkurs krasomówczy, na który chciałam pójść, a to jakiś jeden przedmiot się spodobał itd. Zdawałam też wszystkie egzaminy, miałam dobre oceny, więc nie miałam pretekstu by zrezygnować. Przede wszystkim jednak nie wiedziałam, co innego chciałabym studiować. 

Bardzo długo jednak nie chciałam zostać prawnikiem. Okazało się, że mam sporo różnych umiejętności, które mogę wykorzystywać w pozaprawniczym świecie. Zaczęłam mieć coraz więcej alternatywnych pomysłów na życie. Aż poleciałam sobie na Cypr. I uświadomiłam sobie, że najbardziej brakuje mi tam kancelarii.





I uświadomiłam sobie, że przypadkiem, wybrałam sobie najlepsze studia, jakie tylko mogłam. Bo dziś wiem, że żaden inny zawód, nie byłby mi w stanie dać tyle poczucia spełnienia i satysfakcji, co zawód adwokata. Tyle dobrych emocji i uśmiechów innych ludzi. Tyle wyzwań i domowych sytuacji. Różnorodności. I możliwości robienia czegoś dobrego dla innych. I rozmawiania z ludźmi.

I doskonale wiem, że nie raz będę walić głową w mur i za dokładnie te same rzeczy nienawidzić tego zawodu. Że nie raz pieniądze względem ilości pracy bardzo nie będą mi się zgadzać. Że nie raz będę się wkurzać na nadmiar wszystkiego i niedobór czasu. Że tych samych ludzi, którzy dają sens temu zawodowi, równie często będę nienawidzić.

Ale mimo to wszystko, wiem, że los nie mógł rzucić mnie w lepsze miejsce. I cieszę się, że dzisiaj zamiast o spektaklach dyplomowych innych szkół, rozmawiam o problemach prawnych i nowelizacji kpc. Bo to co łączy prawników i aktorów, to to że nie przestają mówić i trzeba im przypominać, żeby w końcu zmienili temat.

I choć wylałam przez te 5 lat wiele łez i wiele raz wątpiłam w sens tego, co robię, i pewnie już zawsze będę podsłuchiwać aktorów w pociągach z szybszym biciem serca, to dzisiaj wiem, że nie żałuję. I czekam na kolejne rozdziały tej prawniczej przygody. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój dobre słowo, motywująca krytyka są dla mnie motorem do działania! Zostaw ślad po swojej obecności. :)

Copyright © 2014 Nikola Tkacz - blog lifestylowy , Blogger